Po ataku
Jechali w milczeniu. Dopiero świtało, ale oni już od pół godziny byli w drodze. Twarz Dagny zdradzała, że nie miała tak spokojnej nocy jak Jan. Ale dziewczyna się nie skarżyła. Wbiła wzrok w szyję konia i nic nie mówiła. Janowi to nie przeszkadzało – zastanawiał się co zrobią, jak się okaże, że w Międzylesiu nadal są husyci. Jadąc tym tempem dotrą do miasteczka pod wieczór i nie będą mieli gdzie się skryć na noc. Jadąc szybciej, zamęczą konie i nie będą mieli jak zawrócić. Tak czy inaczej będą musieli rozbić obóz w lesie. Co nie jest bezpieczne. Ani wygodne dla młodej damy przyzwyczajonej do zamkowych wygód. Janowi przeszło przez myśl, żeby zostawić Dagnę w zajeździe i wrócić do Międzylesia samemu, ale wiedział, że ona nigdy by się na to nie zgodziła. Poza tym samotna dziewczyna nigdzie nie jest bezpieczna. Jechali więc w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach. Po kilku godzinach Jan zarządził postój. Dziewczyna nie protestowała – w milczeniu zsiadła z konia i usiadła na płaszczu, który student rozłożył dla niej na ziemi. Zjedli resztkę wczorajszej kaczki i kawałek chleba z serem i znów wyruszyli. Po jakimś czasie zaczęli mijać ich uciekinierzy z Międzylesia. Wszyscy znużeni, ale jednocześnie czujni. Zagadywani przyspieszali kroku, udawali, że nie słyszą. W końcu Jan przestał się ich pytać o cokolwiek. Znał takich ludzi, wielu uciekinierów spotykał przed laty w Czechach. Najpierw uciekali z Pragi. Później z różnych innych części kraju. Nie wiadomo dokąd. Przed siebie. Byle dalej od rzezi. Jan przyglądał się napotkanym wędrowcom i coś mu nie dawało spokoju. Jakaś nieuchwytna różnica między tym, co widział, a tym, co pamiętał. Gdy uświadomił sobie, o co chodzi, po plecach przeszły mu ciarki. Tych ludzi było zatrważająco niewiele. Wtedy mijani uciekinierzy gromadzili się w grupy kilkunastoosobowe i było ich tak wielu, że nie zawsze było wiadomo gdzie się kończy jedna grupa, a zaczyna druga. Tutaj ludzie szli po dwie, trzy, czasem pięć osób. Nie więcej. I było ich mało. To znaczyło, że rzeź była niewyobrażalna, wymordowali prawie wszystkich. Jan zdrętwiał. Nie miał wątpliwości, jaki los spotkał rodziców Dagny. Chciał dziewczynie oszczędzić tego widoku, ale nie wiedział jak.
– Posłuchaj. – odezwał się, gdy zbliżali się do Międzylesia. Zatrzymał konia i zeskoczył z niego. Dagna poszła w jego ślady. – Ty zostaniesz tu, w lesie. – dziewczyna otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale Jan podniósł rękę na znak, że jeszcze nie skończył. – Na chwilę. Ja pojadę zobaczyć, czy husyci opuścili już miasto i wrócę po ciebie. Wsiądziesz na konia i nie wolno ci z niego zejść. Jak tylko zobaczysz kogoś obcego ruszaj do galopu, uciekaj. Ja cię znajdę. A jeżeli… nie wrócę, jeśli coś mi się stanie, jedź do… spróbuj dotrzeć do domu. Unikaj dziedzińca, próbuj przedostać się lasami. Nie jedź do żadnego z okolicznych zamków – jeśli husytów tam jeszcze nie było, to prawdopodobnie niedługo będą. Możesz pojechać do Wrocławia, tam będziesz anonimowa. Nie przebywaj w jednym miejscu dłużej niż dwa dni. Dam ci pieniądze, żebyś mogła kupić jedzenie i zapłacić za nocleg. Bądź ostrożna i nie daj się złapać. – Dagna skinęła głową. Starała się tego nie okazywać, ale Jan widział strach w jej szarych oczach. Wyciągnął sakiewkę z pieniędzmi, upewnił się, że dziewczyna dobrze ją schowała, a potem dał jej swoją torbę z jedzeniem. Gdy już miał pewność, że o niczym nie zapomniał, podszedł do Dagny i pogłaskał ją delikatnie po policzku – Nie bój się. Wrócę. Zanim zdążysz zauważyć, że mnie nie ma. Kocham cię. – pochylił się i delikatnie pocałował ją w usta, po czym wskoczył na konia i ruszył do miasteczka.
No dobrze, wcale tego nie zrobił. Oszukiwał się, że nie chce wykorzystywać sytuacji, w której się znajdują, ale prawda była taka, że łatwiej było popędzić na spotkanie morderczo nastawionych husytów, niż przełamać się, by ją pocałować. Dlatego po prostu upewnił się, że dziewczyna siedzi na koniu i wie, co ma robić, a potem ruszył przed siebie.
To, co zobaczył sprawiło, że zrobiło mu się niedobrze. Husytów już nie było, ale z Międzylesia zostało jedynie kilka domów i wieża, okopcona dymem, cała czarna. Ciała poległych były nie do rozpoznania. Tych, którzy zginęli od strzały lub miecza można było próbować zidentyfikować po ubiorze, bo twarze były zmasakrowane przez pędzące konie lub okrutne cięcie mieczem. Tych spalonych nie warto było nawet próbować rozpoznawać.
Na pobojowisku kręciło się kilka osób – szukających swoich bliskich lub okradających trupy. Jan wiedział, że nigdy nie zapomni tego widoku. Dagna tym bardziej. Tylko jak teraz odnaleźć jej rodziców…?
(Rys. www.commons.wikimedia.org)