Ciężko słuchać herezji. Ciężko słuchać jak inni pomstują na rodaków, szydzą z nich i grożą. Nie jest łatwo. Szczególnie jak nie można nic powiedzieć, zdradzić się z najmniejszą myślą nawet. I w zasadzie niewiadomo co gorsze – słuchać takich rzeczy z ust znienawidzonego księcia głogowskiego, czy od Gloubusa, którego Jan darzył szczerą sympatią. Coraz mniej mu się to podobało. Myślał, że dostał łatwe zadanie. Że nie ma nic prostszego niż wygodnie siedzieć na zamku, w cieple i dostatku, z pełnym brzuchem i tylko czekać na znak od towarzyszy. Ale łatwe to nie było. Nasłuchał się na uczcie o przeklętych husytach najeżdżających ziemie pana Wolfharda… Oczywiście słyszał pogłoski już wcześniej, ale ludzie niechętnie o tym mówili. Jak próbował delikatnie podpytywać w zajeździe o walki październikowe, to albo kazali mu się weselić i nie myśleć o tamtych okropieństwach, albo traktowali go wręcz wrogo. Dlatego zaprzestał prób. Dopiero na uczcie dokładnie, ze szczegółami, takimi szczegółami, których znać nie chciał, dowiedział się o najeździe. Włos mu się jeżył na głowie, a opowieść i tak była nieco złagodzona z uwagi na obecność Agnes von Lazan – przepięknej małżonki Wolfharda. Słuchał jak to Jan Kłoda z trzystoma zbrojnymi zaatakował ziemie Gloubusów, o pożarach, mordach i gwałtach. Słuchał z uwagą o paleniu kościołów i mordowaniu księży (nie przejął się tym zbytnio – należało się papistom!), ale nie mógł zatkać uszu, gdy rozmawiano o paleniu niezebranych plonów, mordowaniu wieśniaków i gwałceniu co urodziwszych panien. W zasadzie zwykle podczas najazdów baby z dziećmi wolno puszczano, ale tu było inaczej. Bo to nie były zwykłe najazdy, mające na celu okup, tylko sąsiedzkie najazdy panów na Grulich i Wichstad, którzy sprzyjali Bożym Bojownikom i nie dość, że sami najeżdżali przygraniczne ziemie, to jeszcze Jana Kłodę przez swe ziemie przepuścili, by złupić trochę zbyt bogatego ich sąsiada. Nic dziwnego, że pan Wolfhard był rozgoryczony. W końcu słono zapłacił za Roztoki sąsiadujące z Grulickimi. Dlatego też Gloubus postanowił się zemścić. Razem z księciem głogowskim planowali ruszyć zbrojnie na husytów. Jan wiele by dał, żeby dowiedzieć się kiedy i gdzie i z jakimi wojskami. Ale ci panowie nie są głupcami. Może nie podejrzewają akurat Jana o szpiegostwo, ale przecież o takich rzeczach nie dyskutuje się na uczcie, gdzie różne uszy wiele mogą usłyszeć. Jan bardzo chciał usłyszeć, ale również bardzo nie chciał się zdradzić. Jego zadanie nie polegało na donoszeniu. Nie mógł sobie pozwolić na jakikolwiek błąd. Musiał czekać na znak. Wtedy dowie się, co ma robić. Ma czekać miesiąc, rok, dziesięć lat. Na razie nie było wiadomo, kiedy będzie potrzebny. Ale co to znaczy potrzebny? Czy będzie musiał wydać na śmierć ludzi, z którymi zdążył się zaprzyjaźnić? Czy z jego winy zostanie zniszczone Międzylesie i zamek, który zaczął traktować prawie jak dom? Czy może (właśnie o tym pomyślał, a sama myśl sprawiła, że serce mu przestało bić) będzie musiał osobiście zabić pana Wolfharda Gloubusa?
Jan z Kruhu po raz chyba setny tej nocy przekręcił się na drugi bok. Już kolejną godzinę nie mógł spać. I nie była to wina zbyt pełnego brzucha…
Mikoláš Aleš
Útok husitské jízdy (atak husyckiej jazdy)
(www.commons.wikimedia.org)