08. von Dohna

Na zamku panował wyjątkowy rejwach. Janowi nie było dane odespać nieprzespanej nocy. Obudziły go śmiechy i głośne rozmowy dochodzące z dziedzińca. Jan wstał, obmył twarz i piekące z niewyspania oczy. Ubrał się elegancko, ale czuł się napuchnięty i zmęczony. Postanowił zejść na śniadanie. Z żalem ominął kuchnię – jedzenie osobno mogłoby się wydać niegrzeczne, a poza tym nie chciał robić dodatkowego kłopotu; na pewno przy takiej ilości gości mają w kuchni okropne zamieszanie. Wszedł do sali jadalnej, w której siedziały dwie urodziwe kobiety, podobne prawie jak dwie krople wody. To „prawie” to była różnica wieku – jakieś dwadzieścia lat. „Panie von Dohna” student mgliście sobie przypomniał, że na uczcie ktoś mu pokazywał szlachcica, który przyjechał z księciem oraz jego żonę i córkę. Wczoraj nie zwrócił na nie szczególnej uwagi, ale dzisiaj zauważył, że obie były bardzo piękne. Jan ukłonił się i przywitał.

– Proszę z nami zasiąść do śniadania – zaprosiła uprzejmie ta starsza – znakomite jest. Zawsze tak tu się jada, czy tylko na przyjazd gości? – zapytała bezpośrednio.

– Zawsze – uśmiechnął się student – nie jestem tu od dawna, ale wierzę, że panie w kuchni są w stanie z niczego zrobić danie godne króla. – służąca podała mu talerz, a on zaczął nakładać sobie smakołyki z półmisków: mięsiwa, jaja na twardo i sery. Do tego urwał kawał jeszcze ciepłego, pachnącego chleba. Uwielbiał śniadanie z resztek po uczcie. Na przykład ten bażant na zimno, w sosie śliwkowym… Nie tylko Jan doceniał kuchnię zamku w Międzylesiu. Ci , którzy jej spróbowali  robili wszystko, żeby być jak najdłużej gościem Globusa.

– Oh, bardzo mnie to cieszy. Zwłaszcza, że zanosi się na to, że zabawimy tu dłużej. Książę i pan Gloubus planują ruszyć na husytów, więc mój pan mąż na pewno z nimi się wybierze.

– Tak, słyszałem o tym. A wiadomo kiedy mają ruszyć?

– Niewiadomo. A i mnie, białogłowie, nic do tego. Porozmawiajmy o czymś przyjemnym, już mi się znudziły te ciągłe rozmowy o wojnie i polityce. Słyszałam, żeś pan z Czech przybył? – młodsza dziewczyna rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. Oczy miała piękne, szare, ale nie zwyczajnie szare, tylko… jak niebo przed burzą. Jan otrząsnął się z dziwnych myśli i szybko odpowiedział:

– Tak, z Pragi. Studiowałem na Uniwersytecie Praskim.

– I Husa pan widział? – wyrwało się dziewczęciu. Matka zgromiła ją wzrokiem.

– Ano widziałem. I słuchałem nawet. Wykładał u nas na uniwersytecie. Ale krótko. – dodał szybko – Potem pojechał do Konstancji, a w Pradze zaczęły się zamieszki. Defenestracja, wiecie na pewno panie o czym mówię. – pokiwały zgodnie głowami. – Ciężki to był czas. Nie chciałem iść na wojnę, szczególnie w sprawie, której nie popieram. Mam ginąć za coś, w co nie wierzę? Wolałem odejść. Co też nie było proste. Na gościńcach było tłoczno, a większość stanowili husyci wyłapujący podróżnych i werbujący ich w swoje szeregi. Omijałem więc gościńce, unikałem zajazdów. W samotności podróżowałem leśnymi duktami i spałem pod krzakami. Bałem się nawet ognisko rozpalić, z uwagi na zbójców. Niby do domu miałem niedaleko, dwa dni drogi. Ale musiałem drogi nadkładać. Po jakimś czasie zorientowałem się, że nie mam czego szukać w domu – na pewno tam też już byli husyci. Martwiłem się o starego ojca, ale wiedziałem, że moi bracia z nim są, dadzą sobie radę. Postanowiłem poszukać schronienia u jakiegoś katolickiego pana. I znalazłem ciepły kąt tutaj, na zamku w Międzylesiu. Wędrówka moja długo trwała, wiele przygód miłych i niemiłych spotkało mnie po drodze, ale pan Gloubus dał mi schronienie. I wdzięczny mu za to jestem. – Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo do sali jadalnej weszło trzech szlachciców.

– Hoho! – zawołał pierwszy – a myślałem, że o tej porze będziemy śniadać w swoim tylko towarzystwie, a tu nam się poszczęściło! Witajcie szlachetne panie i ty… zacny Czechu. Czy pozwolicie, że się dosiądziemy?

 

– Witajcie panowie. Niestety, musimy was rozczarować, bo właśnie wstawałyśmy z córką od stołu. Chodź Dagna. – dziewczyna wstała, dygnęła, rzuciła jeszcze ostatnie zaciekawione spojrzenie na Jana i posłusznie wyszła za matką. „Dagna. Tak się nazywa ta piękność. Dagna von Dohna. Eh, za wysokie progi…” pomyślał Jan również wstając od stołu.

 

Kucharz przy piecu z tradycyjną chochlą. Drzeworyt z „Kuchenmaistrey”, pierwszej książki kucharskiej

(rys. www.commons.wikimedia.org)