10. Zajazd

Kilka następnych dni minęło Janowi jak we śnie. Wstawał wcześnie, krążył po zamku, szedł na śniadanie do wspólnej sali. Czasem spotykał panie von Dohna – wtedy dzień zaczynał się bardzo przyjemnie. Opowiadał o panu Schubercie, który wyrabiał najlepsze wędliny w całej Ziemi Kłodzkiej, a który pochodził z Międzylesia właśnie – Jan nakładał wtedy sobie podwójną porcję boczku i polędwicy. Przytaczał opowieści Dziada (a robił to ze szczególną przyjemnością, bo lubił patrzeć jak burzowe oczy Dagny rozszerzają się ze zdumienia i błyszczą z zainteresowania), wspominał dawne dzieje z Uniwersytetu Praskiego (oczywiście dyplomatycznie nie wspominał o momentach, gdy całkiem pijany wracał z zajazdu i sypiał gdzie popadnie, bo nie mógł trafić do siebie – na samą myśl o tym robił się czerwony, a gdyby ktoś o tym się dowiedział, szczególnie Dagna, chyba by umarł), a czasem opowiadał o swojej rodzinnej wsi. Jakoś nigdy w tych rozmowach nie wspominał o przyszłości, o planach…

Gorzej się sprawy miały, gdy spotykał się z pustą salą jadalną lub wypełnioną osobami całkowicie mu obojętnymi. Wtedy długo jadł i bez apetytu. Sery wędzone, pstrągi na zimno, wędliny, kawa – nic mu nie smakowało tak, jak dawniej. Krążył potem jak duch po zamku, bez celu. A wieczorem szedł do zajazdu na kufel piwa. Problem w tym, że panie von Dohna jadały o różnych porach, nieregularnie, często były zapraszane do prywatnych komnat pani Agnes, więc nie można było mieć pewności, że się je spotka.

Dzisiaj właśnie był jeden z takich dni. Jan siedział samotnie w zajeździe i wolno sączył piwo. Czasem ktoś ze stałych bywalców się do niego przysiadał (tu traktowano go o wiele cieplej niż w zamku), ale tym razem nie widział znajomych twarzy. W zasadzie zajazd był prawie pusty. W kącie siedziało dwóch mężczyzn pogrążonych w cichej dyskusji. Niedaleko kominka siedział ktoś okutany w szary płaszcz i zakapturzony tak, że nawet twarzy nie było widać. Z kominka unosił się apetyczny zapach ptactwa pieczonego na rożnie przez gospodarza i jego żonę. Jakaś żebraczka jadła cienką zupę – jedną ręką zakrywała miskę, jakby bała się, że ktoś jej odbierze posiłek. Jadła wolno, chciała jak najdłużej grzać się zupą i ciepłem zajazdu. Jan oderwał od niej wzrok, z powrotem skupił się na piwie. W pewnym momencie usłyszał, jak jeden z mężczyzn, którzy do tej pory cicho rozmawiali, podnosi głos: – Musi umrzeć. Niech nie wraca. Za całe zło, które wyrządził, należy mu się śmierć. – drugi z mężczyzn go uciszył i niespokojnie się rozejrzał. Podejrzliwie przyjrzał się postaci przy kominku i jeszcze raz spojrzał z wyrzutem na swojego rozmówcę. Jana niebywale zaciekawiła treść ich rozmowy, ale nie wiedział jak podejść nie wzbudzając podejrzeń. Postanowił udać, że chce się ogrzać przy kominku i zrobił ruch, jakby chciał wstać, ale nagle go zmroziło. Postać w szarym kapturze spojrzała na niego i zrobiła dyskretny gest, który sugerował, by student został tam, gdzie jest. Postać patrzyła na niego oczami w kolorze burzy…

11

Ptactwo pieczone na rożnie

(rys. www.commons.wikimedia.org)