11. Spotkanie w bibliotece

Jan nie sypiał zbyt dobrze. Albo nie mógł zasnąć, albo śniły mu się koszmary, w których mężczyźni, których spotkał w zajeździe rzucali się z nożem na Dagnę ubraną w szary płaszcz. Jan stał wtedy oniemiały ze zdumienia i nie mógł się poruszyć, żeby uratować dziewczynę. Po przebudzeniu długo myślał o sytuacji, której świadkiem był w zajeździe. A im dłużej myślał, tym mniej był pewien tego, co zobaczył. Może to nie była Dagna? Może mu się przewidziało? Czy tylko ona ma prawo mieć takie niesamowite oczy…? Nie, nie, na pewno nie widział nikogo innego o takim odcieniu oczu. Ale to może był ktoś obcy, o zwykłych szarych tęczówkach, które w dziwny sposób odbiły światło od kominka i pobudziły jego wyobraźnię? To było całkiem możliwe! Ale, w głębi duszy, Jan w to nie wierzył. Próbował sobie wyjaśnić w racjonalny sposób, że to nie Dagna wymykała się nocą w tajemnicy przed wszystkimi do zajazdu. Ale nie mógł. Sny mu nie pozwalały. Sny, w których widział Dagnę spieszącą na schadzkę z tajemnym kochankiem.

Zaczynało świtać i Jan doszedł do wniosku, że już na pewno nie zaśnie. Postanowił zejść do kuchni i posiedzieć trochę w miejscu, w którym zawsze czuł się swojsko i bezpiecznie. Przed wejściem spotkał osobistą służącą pani Agnes, która od dawna zerkała na niego nieśmiało, czerwieniła się na jego widok i ogólnie rzecz biorąc, według Jana zachowywała się całkiem uroczo. Od kiedy poznał Dagnę, zmienił zdanie – uważał, że służąca ogólnie rzecz biorąc, zachowuje się strasznie głupio. Teraz też jej głupie zawstydzenie bardziej go zirytowało niż rozczuliło. Sztywno się ukłonił i przywitał, na co ona jeszcze bardziej się zaczerwieniła, dygnęła niezgrabnie i uciekła. Jan popatrzył za nią z niesmakiem. Wszedł do kuchni, w której już przepięknie pachniało szykowanym śniadaniem.

– Oh, kogo ja widzę! – wykrzyknęła jedna z kucharek – panicz Jan! Długoś u nas nie bywał panie. Cóż to, jedzenie przestało smakować?

– A nigdy w życiu! – Jan rozpromienił się na widok prostych, szczerych twarzy, skorych do droczenia się z nim – Takie jedzenie nie może przestać smakować, musiałbym zmysły postradać!

– A to może się zakochał i apetytu nie ma? – zapytała druga kucharka przyglądając mu się z figlarnym błyskiem w oku.

– A ić ty! Głupoty żeś gadasz. Jak zakochany to widomo, że jeść musi, co by siły miał na zaloty, ot co!

– Ale może nieszczęśliwie zakochany? Jak nasza Jadźka? Widziała ty jak schudła ostatnio? Wygląda jak cień! Jak panicz Jan, nie przymierzając!

– A może wy się nawzajem kochacie i nic o tym nie wiecie, co paniczu? Kocha pan Jadźkę?

– Nie kocham Jadźki. Nawet nie wiem która to jest – odpowiedział ze śmiechem – ale zamiast plotkować, lepiej dajcie coś za ząb, bom zgłodniał okrutnie. – zaglądając w garnki i uchylając się przed wielką drewnianą łyżką, którą próbowano go odpędzić, nie zauważył, że służąca pani Agnes, która wróciła na chwilę do kuchni, nagle się zatrzymała, oczy jej się zaszkliły i odwróciła się, biegnąc szybko przed siebie.

Jan nałożył sobie potężną porcję wędlin, serów i jaj na twardo, parząc sobie palce, urwał kawał chleba wyciąganego z pieca i dostał kubek świeżo zaparzonej kawy. Po takim śniadaniu humor zdecydowanie mu się poprawił. Jeszcze chwilę posiedział z paniami kucharkami śmiejąc się i przekomarzając; w końcu stwierdził, że najwyższy czas wrócić do siebie – może uda mu się zdrzemnąć i nadrobi niedobory nocnego snu? Wychodząc obiecał sobie, że częściej tu będzie przychodził. Zdecydowanie dobrze mu robią te wizyty.

Ale nie dane było mu się wyspać. Przechodząc obok biblioteki usłyszał głos Dagny – Ja zupełnie nie rozumiem, co pan sugeruje, ale wydaje mi się, że nie chcę tego rozumieć.

– Co sugeruję?! – męski głos aż drżał z wściekłości – ja nic nie SUGERUJĘ! Ja TWIERDZĘ, że wiem, co robisz nocami i co sprowadzasz jej… Złapię cię kiedyś! Pożałujesz, zobaczysz! Obie pożałujecie.

– Czy nie zapomina pan o grzeczności wobec dam? – zapytał chłodno Jan wchodząc do biblioteki. Jeden z rycerzy pana Glaubitza, który nie pojechał na wojnę, stał przy Dagnie, cały czerwony na twarzy. Wyglądał, jakby bardzo chciał powiedzieć coś niemiłego, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.

– A może i zapomniałem – powiedział nieco spokojniej. – Pani wybaczy. – rzucił niezbyt grzecznie. Popatrzył wyczekująco na Jana, jakby oczekiwał, że ten opuści pomieszczenie. Jednak Dagna była szybsza:

– Wybieram się na przejażdżkę konną z matką i panią Agnes. Czy zechciałby pan nam towarzyszyć? Byłoby mi bardzo miło.

– Uczynię to z wielką przyjemnością, panno von Dohna. – uśmiechnął się i podał jej ramię. Dagna spojrzała z niechęcią na rycerza i przysunęła się do Jana – bliżej niż to było konieczne.  Odurzył go zapach mięty i rumianku, którego tak dawno nie czuł. Idąc korytarzami zamku, Dagna wyszeptała mu do ucha: – Należą się panu wyjaśnienia. Ale nie tutaj. Musimy być pewni, że jesteśmy sami.

12

Rys. www.zencollegelife.com