15. Podsłuchiwania ciąg dalszy

Po wejściu do zajazdu, Jan od razu zauważył dwóch mężczyzn, którzy ostatnio szeptali w kącie. Dzisiaj zajęli to samo miejsce i wydawali się podobnie pogrążeni w dyskusji. Jan usiadł przy kominku, skąd miał dobry widok na całe wnętrze, a przy okazji znajdował się na tyle blisko mężczyzn, że, odpowiednio wytężając słuch, mógł się przysłuchiwać rozmowie, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń. Zamówił kufel grzanego piwa z miodem i wsłuchał się w dyskusję. Wyłapywał tylko pojedyncze słowa, ale zawsze to coś. Może z kontekstu domyśli się całości?

– Tak, póki co chyba nie. Ale… …może… …pod koniec?

– Podobno już wracają. Więc za późno. Może trzeba…

– Może. Ale to nie jest pewne. … …my to musimy…

– …mówiłem mu, że to nie będzie łatwe. …wysłał… …zabić.

– A jak wróci? – Jan nie mógł się zorientować o kim mówią. Ale chyba o tej samej osobie, co ostatnio, bo znowu chcieli ją uśmiercić. Ciekawe, co im zrobiła. Zniechęcony student już miał przestać podsłuchiwać, ale przypomniał sobie, że Dagna była bardzo zainteresowana poprzednią rozmową, więc automatycznie znów nadstawił ucho.

– …inne okazje. Przecież wojna…

– A jak nie? Gloubus… …skończy. – Gloubus? Czyżby planowali zamach na samego pana Międzylesia? Jan bardzo chciał dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie miał jak się przysunąć jeszcze bliżej. Swoją drogą, ciekawe czy jest jakieś ziele poprawiające słuch?

– A co z…?

– Ich też. – głos mężczyzny stwardniał i stał się trochę donośniejszy. Jan rzucił mu szybkie spojrzenie i zauważył dziwną zawziętość w jego oczach. – Za dużo mają z ojca niż z matki. Na nic nasze wysiłki, jeżeli za kilka lat sytuacja będzie znów taka sama.

– Pewnie masz rację. – odpowiedział ten drugi trochę markotnie. – Ale to jednak coś innego… przecież to jeszcze dzieci… – Janowi włosy się zjeżyły na karku. Oni chcą zamordować jakąś rodzinę, całą, nie szczędząc dzieci! To chyba jednak nie chodzi o pana Wolfharda, przecież jak ktoś mógłby chcieć zabić jego rodzinę? Poza tym, nawet jeśliby chciał, to przecież jest to zadanie prawie nie do wykonania. Wiadomo, że wszyscy są cały czas otoczeni przez wierną służbę. Nie, nie, to nie o nich chodzi. Może o jakieś porachunki sąsiedzkie? Ale z drugiej strony strój mężczyzn sugerował, że nie są to prości wieśniacy. Poza tym prości wieśniacy nie knują, tylko idą podpalić sąsiadowi dom i tyle. Nie, nie, tu musi chodzić o coś więcej.

– Czyli postanowione?

– Postanowione. – Mężczyźni wstali, Jan na nich spojrzał i zamarł. Płaszcz jednego z mężczyzn rozchylił się na sekundę trochę bardziej niż chciałby jego właściciel. Ale ta sekunda wystarczyła, żeby student zobaczył ukrytą pod płaszczem opaskę z kielichem. Symbolem husytów. Czyli to są jego bracia. Czyli nie może się zwrócić przeciwko nim! A Dagna nie jest ich przyjaciółką – gdyby była, nie ukrywałaby się pod płaszczem.  Czy będzie musiał się zwrócić przeciwko niej? Prawie zakręciło mu się w głowie od nadmiaru informacji i wydarzeń jednej doby: podsłuchana rozmowa w zajeździe, Dagna w szarym płaszczu, kłótnia w bibliotece, przejażdżka konna, propozycja spotkania, dziwna rozmowa z wąsatym rycerzem, ciąg dalszy podsłuchiwania rozmowy… jego braci. A przecież to jeszcze nie koniec dnia. Powoli dochodzi północ – czas się zbierać. Czy może jeszcze poczekać? Co, jak nie będzie Dagny? Przecież nie może stać przed zajazdem jak jakiś głupek. Nie, lepiej jeszcze chwilę poczekać.

W końcu usłyszał bicie dzwonów oznaczające północ. Dopił resztę piwa, rzucił gospodarzowi kilka monet, ubrał się i wyszedł przed zajazd. Wydawało mu się oczywiste, że Dagna będzie na niego czekać, więc bardzo go zaskoczył pusty plac. Zawiał zimny wiatr, Jan mocniej opatulił się płaszczem. „Idzie zima”, pomyślał. „Dni jeszcze ciepłe, ale ten zimny nocny wiatr zapowiada mroźną zimę.” Nie wiedząc, co ma zrobić, student postanowił iść powoli w stronę zamku. Może coś zatrzymało Dagnę i spotka ją po drodze?

– No, myślałam, że już się nie ruszysz spod tych drzwi. – Jan aż podskoczył słysząc głos przy swoim ramieniu. Odwrócił się i zobaczył Dagnę w szarym płaszczu, opartą o ścianę zajazdu. – Bierz konia, jedziemy. – rzuciła mu lejce karego ogiera, a sama dosiadła siwka.

– Ale… czyje to konie?

– Nie gadaj. Nie mamy czasu. Za mną. – pogalopowała w stronę lasu, a Jan, chcąc nie chcąc, pogalopował za nią.

16

(Rys. www.pexels.com)