Ogień. Dym. Gorąco. Oczy łzawią, gęsty dym zasnuwa wszystko. Nic nie widać. Słychać tylko krzyki uciekających, wrzask płonących, ujadanie psów i rżenie koni. Jan w tym wszystkim próbował odnaleźć Dagnę. Raz po raz wykrzykiwał jej imię, nie bacząc na gryzący dym dostający się do płuc. Wiedział, że ona nie uciekła. Widział jej rodziców, którzy również próbowali ją odnaleźć. Ale Jan wiedział, gdzie ona będzie. Albo wydawało mu się, że wie. Pobiegł w stronę wieży, w której uwięziona była pani Agnes von Lazan. Mimo, że płomienie jeszcze nie objęły wieży, student miał wrażenie, że wbiega prosto w ogień. Wiedział, że nie ma wiele czasu. Że może nie wyjść. Ale nie może pozwolić Dagnie spłonąć żywcem. Nie zastanawiając się ani chwili, Jan wbiegł na samą górę. Miał rację. Dagna stała przy zamkniętych drzwiach i próbowała dostać się do pani Agnes. Strażnicy dawno uciekli. Spojrzała na niego oczami pełnymi łez.
– Pomóż mi. – Jan ją delikatnie odsunął i spróbował wyważyć drzwi. Ani drgnęły. Z rozpaczą rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś narzędzia, ale nic nie znalazł.
– Przykro mi. Nie dam rady. – Naprawdę było mu przykro zostawiać panią Agnes na pewną śmierć. Ale nie miał wyboru. Nagle zza drzwi usłyszał jej głos: – Uciekajcie! Ogień zaraz tu dojdzie. Nie uratujecie mnie już, ratujcie siebie! Uciekajcie! – Dagna osunęła się na kolana. Jan ją poniósł, ale wiedział, że nie da rady jej stąd wynieść. Jej ciężar będzie go spowalniał, nie zdążą przed ogniem. Złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął.
– Biegnij! – wrzasnął. Poskutkowało. Dziewczyna się nieco otrząsnęła i zaczęła uciekać. Jan popędził za nią. Po wyjściu z wieży, Dagna złapała go za rękę i zaczęła kluczyć między resztkami stajni i murów zamkowych, jakby intuicyjnie wybierając najbezpieczniejszą drogę. Jan dał się jej prowadzić aż do gościńca. Tam przejął inicjatywę, pobiegł w stronę lasu. Słyszał odgłosy bitwy, krzyk zabijanych. Husyci skończyli podpalać miasto. Zaczęli mordować. Wiedział, że jeżeli dostanie się w ich ręce, to zostanie zabity zanim zdąży powiedzieć kim jest. Wolał nie myśleć, co się stanie z Dagną. Ciągnąc dziewczynę za sobą, zaczął kluczyć między drzewami. W końcu odnalazł konie, które przyprowadził tu zanim rozpętało się piekło. Wsadził Dagnę na jednego z nich, upewnił się, że dziewczyna jest w stanie sama prowadzić klacz, którą dla niej wybrał i sam dosiadł swoją.
– Musimy się pospieszyć. – rzucił do Dagny. Nie zadawała pytań, popędziła konia. Galopowali długo. Cały dzień. Jednak, gdy zaczynało się ściemniać i Jan postanowił odpocząć w pobliskim zajeździe, łuna pożaru była jeszcze widoczna. Student rzucił wodze chłopcu stajennemu i kazał mu nakarmić, napoić i oporządzić konie wykończone zbyt długim galopem. Ich stan budził w Janie wyrzuty sumienia, ale życie jego i Dagny wydawało mu się ważniejsze niż życie koni. Jan objął dziewczynę, wszedł do gospody, zamówił dwa posiłki, dwa jednoosobowe pokoje i kąpiel.
Mimo, że przez cały dzień nic nie jedli, Dagna ledwo skubnęła podaną kaczkę i odsunęła od siebie talerz.
– Jedz. – powiedział Jan, chociaż on też nie miał apetytu. – Czekają nas ciężkie dni. Nie pozwolę ci głodować, ale nie wiem, kiedy zjemy następny ciepły posiłek. – Dagna posłusznie skubnęła jeszcze trochę. Siedziała ze spuszczoną głową, cała brudna i potargana. Na policzkach było widać ślady łez. Niewiele zostało z dziewczyny, którą poznał.
– Wrócimy tam, prawda? – Jan spojrzał na nią pytająco – Po moich rodziców. Muszę wiedzieć, co się z nimi stało. Muszę. – spojrzenie dziewczyny stwardniało; Jan tylko kiwnął głową. Był jej wdzięczny, że nie zapytała, skąd wiedział, że trzeba przygotować konie, ani skąd miał pieniądze. Było mu trochę głupio, że je zwyczajnie ukradł panu Wolfhardowi.
Dagna zjadła trochę więcej niż połowę porcji, stwierdziła, że jest już zmęczona i poszła do pokoju. Jan patrzył jak odchodzi i ścisnęło mu się serce. Jutro muszą wrócić do Międzylesia. Bał się, że to za wcześnie, że husyci jeszcze tam będą, ale później mieszkańcy spalą ciała tych poległych, którzy zginęli od miecza, a nie ognia, i nie dowiedzą się, co się stało z rodzicami Dagny. Jeżeli pożar nie strawił wszystkiego. Jeżeli wyjadą odpowiednio wcześnie, powinni dotrzeć na miejsce przed wieczorem, bez zbędnego męczenia koni. Podjadą, zobaczą jak sytuacja wygląda i zadecydują co dalej. Ta decyzja trochę podniosła go na duchu. Dokończył swoją porcję kaczki, resztę porcji Dagny postanowił zabrać na górę i zapakować na podróż. Zanim udał się na spoczynek, polecił dziewczynie usługującej do stołu wyprać rzeczy jego i Dagny, żeby na jutro były gotowe. O dziwo, czuł się dobrze, nawet zadowolony. Jakby cały dzisiejszy dzień nie miał miejsca. Jakby nie widział wszystkich tych okropnych rzeczy – ludzi, których zdążył pokochać ginących w płomieniach lub pod gruzami zamku, krzyków rozpaczy i płaczu. Jakby to nie on przyłożył do tego rękę informując husytów o wszystkich strategicznych miejscach w mieście i upewniając ich, że von Glaubitz niczego się nie spodziewa. Wszystko to wydawało mu się odległym, złym snem. Pierwszy raz od dawna przespał całą noc spokojnie. Nie wiedział, że to również ostatnia spokojna noc na długi czas…