Dalsze losy Jana z Kruhu

Jana obudziło słońce przebijające się do zamkowych komnat. Znów zaspał. No, właściwie nie tyle zaspał, ile obudził się później niż chciał. Ach, te nocne biesiady i rozmowy – nie na jego głowę. Jan przeciągnął się i wstał z łóżka. Ubrał się, obmył twarz w misce z wodą i postanowił zejść do kuchni. W zasadzie mógł zawołać dziewkę służebną, by mu przyniosła śniadanie do pokoju, ale Jan lubił jeść w kuchni. Zawsze dochodziły stamtąd smakowite zapachy, jeszcze bardziej pobudzające apetyt, a poza tym można było posłuchać plotek. Służba kuchenna już się przyzwyczaiła do jego obecności. Ba, można nawet powiedzieć, że stał się ulubieńcem starszych już pań, które uwielbiały podtykać studentowi pod nos najlepsze kąski. Co Janowi wielce odpowiadało.

Dzisiaj w zamku panował niezwykły rejwach i podniecenie. Spodziewano się gości. Do Międzylesia ma przybyć sam książę głogowski! Trzeba go przywitać ucztą, jakiej dawno nie było. Wczoraj zakończyło się polowanie, w którym Jan też brał udział. Polowanie było wyjątkowo owocne, można się wieczorem spodziewać prawdziwych rarytasów. Stąd te wczorajsze hulanki – zdobycz trzeba było uczcić!

– Panie – zagaiła kucharka stawiając przed studentem miskę, z której wydobywał się niesłychany wprost aromat – a czy książę ma córę może jakąś? Może i panu się wizyta udaną wyda?

– Oj, droga pani! Gdzie mi tam do córki księcia pretendować? Mi, biednemu studentowi! Gościowi, którego szlachetny pan Gloubos przyjął z nieznanych sobie powodów!

– No, ale z księciem cały dwór przecie będzie! To i tam może jakieś córy?

– Aj tam, co też pani. Za dużo bajań starego dziada się pani nasłuchała!

– Ano. I pan żeś powinien słuchać. Mądrze baja dziad, mądrze. Żeby miłości na świecie nie zabrakło w tych czasach takich strasznych… – Jan zamilkł. Dobre te kobiety były. Poczciwe. Z ciężkim sercem myślał o zdradzie, którą szykował. Wtedy, na wzgórzu, zwerbowali go husyci. Nie, nie musiał walczyć, zabijać, iść na wojnę. Musiał słuchać. Oczywiście, posiadając podstawowe instynkty samozachowawcze, student nie przyznał się, że nie jest pewien, czy bezgranicznie wierzy w nauki Husa. Ale słuchał. I im więcej słuchał, tym mocniej wierzył. I tym bardziej był przekonany o słuszności sprawy, w której przyszło mu brać udział. Wiele czasu spędził z innymi Czechami na rozmowach, wspólnych modlitwach i słuchaniu mądrych ludzi. Aż wreszcie zapalił się w nim ogień neofity, który pali od środka i pragnie wydostać się na zewnątrz. Pragnął iść na wojnę, palić, zabijać. Ale nie było mu to dane. Dostał zupełnie inne zadanie. Miał udawać zbiega. Zbiega przerażonego wydarzeniami w Pradze, wojnami, które ogarnęły jego ojczysty kraj i herezją, która zalęgła się w sercach jego rodaków. Miał zbiec i, jako pomniejszy szlachcic, poszukać schronienia u jednego z władców katolickich. I czekać na sygnał. Miał być gotowy otworzyć bramy przed najazdem. Miał być gotowy zabijać papistów. Ktoś go znajdzie, ktoś się zgłosi.

Traf chciał, że dosyć szybko trafił do Międzylesia i przedstawił swoją sprawę panującemu tu Wolfhardowi Gloubosowi, który bez mrugnięcia okiem przyjął go na zamek, karmił i gościł dopóty, dopóki w Czechach nie zapanuje spokój. To studenta zabolało. Po raz pierwszy pomyślał, jak ciężko będzie zdradzić ludzi, którzy okazali mu serce. Bolało za każdym razem jak widział Gloubusa. Bolało jak słuchał wieczornych bajań dziada. Tym mocniej bolało w kuchni, nad miską specjalnie dla niego przygotowaną. Ale to jest wojna. Tak się teraz walczy. Nikt nie kazał mu się związywać emocjonalnie. Trzeba utwardzić serce i będzie dobrze. Szczególnie, że książę głogowski jest zaciekłym wrogiem jego wiary…

 

07