drugie spotkanie

Cicho, pusto. Można spać do południa, nikt nie krzyczy, nie budzi. Po ostatnim rejwachu nie pozostało prawie nic – czasem tylko gromadka dzieci z krzykiem przebiegła przez plac przed zamkiem. Większość mężczyzn wyjechała z panem Wolfhardem walczyć z husytami. Zostały tylko kobiety, dzieci, starcy i wyrostki. No i on, oczywiście. Nie chciał jechać, nie mógł jechać. Walczyć ze swoimi braćmi. W zasadzie nikt go specjalnie nie namawiał. Przez większość osób był traktowany jak powietrze. Nie, żeby źle, po prostu nikt specjalnie nie zauważał jego istnienia. Jak on się odezwał, traktowano go z dużą uprzejmością. Ale sam z siebie rzadko się odzywał. Nie miał takiej potrzeby – wolał słuchać i zapamiętywać. Dużo usłyszał przez te kilka dni, a teraz, gdy zamek był pusty, miał dużo czasu na przemyślenia. Ale nie chciał myśleć. O dziwo, nie chciał też specjalnie spać. Jedyne, co chodziło mu po głowie, to szare oczy i włosy jak pszenica skąpana w słońcu. Delikatny zapach mięty i rumianku uderzający w najmniej oczekiwanym momencie i pozbawiający głosu. Co zamknął oczy pojawiały się obrazy z ich niedawnego przypadkowego spotkania. W zasadzie, racjonalnie patrząc, nie było nadzwyczajne. Szedł, jak często ostatnio, bardzo zamyślony. Ona szła w pośpiechu, oglądając się za siebie. Zderzyli się na zakręcie. Popatrzyła na niego bardzo spłoszona, gotowa do ucieczki. Chyba się trochę uspokoiła, jak go poznała i zamiast uciec, spłonęła rumieńcem. Bardzo pięknym rumieńcem, trzeba przyznać. Jemu też na chwilę odebrało mowę. Patrzyli na siebie w milczeniu, ale w końcu Jan się otrząsnął:

– Proszę wybaczyć. Nie zauważyłem pani, panno von Dohna.

– Ciekawość, o czym pan tak myślał, że i kroków pan nie słyszał? – wypaliła dziewczyna niezbyt grzecznie.

– O wojnie. – odpowiedział prosto – o tym, ile pozostanie z mojego narodu po tych wszystkich bitwach. I kto zwycięży. – szlachcianka przygryzła wargi.

– Przepraszam, niech mi pan wybaczy moją impertynencję. Nie moja to wszak sprawa, a i ja nieuważna byłam…

– Nic nie szkodzi. Przed czym panna tak ucieka w pośpiechu?

– A to już nie sprawa pana, panie Czechu. Proszę wybaczyć. Oboje grzeszymy zbytnią ciekawością. – znów uroczo przygryzła wargę i dodała przepraszającym tonem – naprawdę, nie wypada o takich rzeczach opowiadać. Muszę już iść, obiecałam pani matce, że będę na popołudniowej przejażdżce konnej. – po czym oddaliła się pospiesznie. Długo potem w powietrzu unosił się zapach mięty i rumianku. – Jan uśmiechnął się do swoich myśli. Od tej pory często wędrował po zamku, jadał w sali wspólnej, zachodził do stajni – wszystko po to, aby zwiększyć prawdopodobieństwo kolejnego „przypadkowego” spotkania.

 

 10

(www.commons.wikimedia.org)

www.commons.wikimedia.org